Korres Lip Butter
Jestem wielbicielką mazideł wszelakich do ust i namiętnie odkrywam nowości, które albo wpasowują się u mnie na stałe, albo definitywnie w połowie opakowania je odstawiam, ponieważ nie widzę na swoich ustach żadnych efektów. Korres zdecydowanie należy do pierwszej grupy, jest w mojej kosmetyczce po raz pierwszy (trafiony prezent) i pozostanie w niej na długo. O tych masełkach słyszałam już wiele dobrego, ale odstraszała mnie trochę forma ich aplikacji- nie znoszę aplikowania balsamów palcami (no chyba, że to Carmex, jedyny mój nr 1, ale kładę go na noc), a po drugie kolory tych masełek wydawały mi się bardzo intensywne, a od koloru przecież mam pomadki i błyszczyki. No więc kręciłam nosem, zastanawiałam się, w końcu temat kupna zostawiłam, a tu nagle prezent właśnie w postaci Korresa. No i świetnie się stało. Masełko ma bardzo bogatą, aksamitną i puszystą konsystencję, zawiera masło shea, które uelastycznia i zmiękcza skórę, wosk z ryżu, który odżywia i naprawia naskórek, witaminę E, olejek jojoba, a także olejek z wiśni, który nawilża i regeneruje skórę ust. W składzie jak to u marki Korres, nie znajdziemy oleju mineralnego, silikonów, glikolu propylenowego ani etanoloaminy. Po kilku dniach stosowania, nawet ta uciążliwa droga aplikacji przestała mi przeszkadzać (od czego mam w torebce żel antybakteryjny do rąk!). Masełko bardzo fajnie wchłania się w skórę ust, ale pozostawia wyczuwalną warstewkę ochronną, która o dziwo, bardzo długo utrzymuje się na ustach. Świetnie je odżywia, regeneruje i nawilża, do tego kolor, który w opakowaniu wydaje się być bardzo intensywny, pięknie i delikatnie podkreśla usta niczym tint (mój kolor Lip Butter od Korres to Pomegranate), dodatkowo pozostawia subtelny zapach granatu.
